Lądujemy około 1.45 (w kraju 23.45 czyli różnica czasu 2h).
Dookoła same ciemne twarze. W i t a j E t i o p i o!
Jedziemy dwoma taksówkami nocnymi ulicami afrykańskiej stolicy i po 3 lądujemy w hotelu Taitu.
Co pierwsze rzuca mi się w oczy - to zakutane w koce?/narzuty? (łącznie z głową) szczupłe postacie.
Jako kobiety dostajemy 2 pokoje dwuosobowe podzielone korytarzykiem i łazienką tylko do naszej dyspozycji (pozostałe pokoje korzystają ze wspólnych łazienek).
Zanim się przepakujemy i "oporządzimy" mija ponad godzina i dopiero sporo po godz.4 kładziemy się spać.
Po kilku godzinach snu - 1. śniadanie w Etiopii - na czymś w rodzaju tarasu. Sok, omlet(przypomina raczej jajecznicę), toasty, kawa. Full wypas - jak dla mnie; cena też jak na Etiopię niemała. Ale raz się żyje!
A potem plan zwiedzanie:
* kościół św.Jerzego z 1896 - zbudowany w podzięce za zwycięstwo w bitwie pod Adwą
* Muzeum Narodowe (w nim słynna Lucy Denknesh czyli Wspaniała - prawdopodobnie praprzodkini rodzaju ludzkiego)
* kościół św. Trójcy - największy kościół Etiopii, nietypowy(na planie kwadratu), w nim grobowce ostatniego cesarza i jego żony
* muzeum Haile Selassie ( w nim korony cesarskie, szaty liturgiczne, stare księgi, parasole, krzyże procesyjne itp).
W czasie kolacji degustujemy etiopską potrawę "narodową" - specyficzną tylko dla tego kraju - injerę oraz etiopskie piwo (całość niemal połowę taniej niż poranne śniadanie w hotelowej restauracji (sic!). Injera smakuje całkiem nieźle (po całym "pracowitym" dniu), piwo - wybornie!
Jeszcze wykonuję z cafe-internet telefon do domu, że nie będę się kontaktować, bo era nie ma umowy z Etiopią.