Około 13. 30 docieramy do Hararu - hotel Thewodros.
Mamy 2 godziny czasu na toaletę, lunch ( serwuję zupkę gorący kubek - a więc jednak się przydały - wcześniej myślałam, że się obędę bez nich).
O 15.30 ruszamy w miasto.
Harar - miasto powstałe między VII-XI w. (różne szacunki); X-XII w. islamskie miasto-państwo; w XVI w. stał się centrum islamu w rogu Afryki aż do połowy XIX w. Otoczony murami z 5 bramami.Był centrum nauki, kultury i handlu. Włączony do Etiopii przez Menelika II w XIX w. Do dziś jest to ponad 80 meczetów.
Przemieszczamy się uliczkami starego miasta, odwiedzamy palarnię kawy, zwiedzamy muzeum Rimbauda(żył tu w latach 80 XIX w.). W muzeum ciekawa ekspozycja starych fotografii - widoki miasta, portrety postaci z nim związanych.
Ciekawostka - w drodze zmoczył nas nieznacznie drobny deszczyk.
W drodze powrotnej idziemy na sok. To chyba najwspanialszy "napitek" (i danie ;) ) Etiopii.
Wieczorem - "spektakl" karmienia hien na obrzeżach miasta. Hieny podobno mają najmocniejsze szczęki. Ich karmiciel woła je po imieniu i karmi m.innymi podając kawałeczki mięsa na patyku, którego jeden koniec trzyma w ustach. Wstrząsająca sprawa!
Nasi panowie też próbują. Z połowicznym sukcesem.
Po powrocie do hotelu - kolacja. Ja - oczywiście spaghetti. Po restauracji (raczej może barze) kręci się wychudzona kocina, więc go dokarmiam. Kocina wsuwa makaron - nasze koty nawet by nie zaszczyciły swą uwagą takiego dania.