Pobudka przed 6.
6.30 śniadanie - sok, melon, bułeczka z serkiem, dżem pomarańczowy, kawa. Sama lekkość - to lubię!
7.30 ruszamy na całodniową wycieczkę w górzyste okolice, zmierzając w Antyatlas.
Mijamy po drodze rezerwat ptaków, mijamy rzekę Sous; po godzinie docieramy do "plantacji" drzew arganiowych. Oczywiście - gdzie arganie - tam i słynne - kozy akrobatki, które uwielbiają spożywać owoce tych drzewek. Zabawny widok - kozy skaczące po gałęziach - parę m. nad ziemią.
Przed 10. zatrzymujemy się by podziwiać roślinność suchej, marokańskiej ziemi.
Później mijamy żydowską kazbę Tizourgane położoną na wzgórzu.
Okazuje się, że ten region Maroka zamieszkały jest przez wyznawców judaizmu.
Przed 11. - postój na herbatę, kawę czy toaletę w sympatycznym, zacienionym drzewkami granatu miejscu.
Jedziemy przez góry. Malownicze widoki - miasteczko w oddali u stóp pasma gór.
Około południa docieramy do miejsca z ogromnymi, wygładzonymi skałami w kolorze piaskoworóżowym. To okolice Tafraoute.
Później spacerujemy jeszcze przez miasteczko - jak w większości - jest tu meczet z minaretem, hammam, sporo sklepików.
O 13. zasiadamy w knajpce o dumnej nazwie L'Etoile du Sud. Zamawiam harirę - ta zupa stała się moim stałym menu.
Po podwórzu błąkają się wychudłe kotki. Jeden z nich czeka cierpliwie przy jednym ze stolików (siedzą przy nim cudzoziemcy) z nadzieja na jakiś kąsek - niestety. Ci nie zwracają na głodne zwierzątko uwagi.
Po 3 kwadransach ruszamy w droge do Tiznit.