Po południu ruszamy naszym busem do Tys Yssat (woda która dymi).
Dojeżdżamy po godzinie do parku Narodowego i dalej już na piechotę przez tzw. portugalski mostek (z kamienia, zbudowany w XVII w. przez przybyłych z Portugalii jezuitów). Po drodze mijamy tubylców: pasterzy, mieszkańców, dzieci.
Wodospad na Nilu (2. co do wielkości w Afryce - 45 m wysokości, około 400 m szerokości) nie jest tak imponujący jak oczekiwaliśmy. Niestety - to pora sucha a ponadto zbudowanie elektrowni też spowodowało, że dopływ wody do wodospadu jest znacznie ograniczony.
Mimo to - jest pięknie i widok spływających grzmiących kaskad cieszy oczy.
W drodze powrotnej towarzyszą nam miejscowe dzieciaki.
Zatrzymujemy się w barze niedaleko wejścia na teren parku.
Piwo Dashen, trochę fotek z miejscowymi i rozmowa z chłopaczkiem imieniem Toto (o ile dobrze załapałam) w wieku może 11-12 lat. Biednie ubrany, obszarpana, wręcz dziurawa koszulka - bardzo chce rozmawiać.
Niestety spieszymy do busika.
Mam cała drogę wyrzuty sumienia, że nie zdążyłam wziąć adresu chłopca i bardzo źle się z tym czuję.