Pobudka o 6 - jeszcze w ciemnościach.
Mycie, pakowanie, herbatka i o 6.30 ruszamy. Mamy ponad 200 km do Axum.
Przed 10 jesteśmy w Adi Arkay.
Na śniadanie zamawiam spaghetti - jest b.ostre i smakuje wyśmienicie. Do tego piwo.
Odwiedzamy szkołę zbudowaną (w latach 60 czy 70) przez Polaków. Mnóstwo dzieciaków w różnym wieku - od kilkulatków do całkiem dorodnych nastolatków.
Klasy przepełnione (w nich też uczniowie zróżnicowani wiekowo), wyposażenie klas więcej niż skromne.
Cała nasza grupa zostawia szkole mnóstwo drobiazgów- długopisów, ołówków itp bo większości uczniów nawet i na to nie stać.
O 11.20 ruszamy w dalszą drogę.
Zjazd w dół niesamowitą wijącą się czerwoną drogą. Po ponad godzinnej jeździe w czerwonym pyle zauważamy na poboczu drogi, na stromym zboczu w dole rdzewiejący, zakurzony czołg. A drogą idą sobie spokojnie kózki, dzieciaki...
Jesteśmy w prowincji Tigray - gdzie ludzie cenią sobie niezależność, wolność i posługują się językiem tigrinia (a nie amharskim - jak w Etiopii).
O 13 widać w dole rzekę Tekeze (rzadki widok w Etiopii), a po lewej stronie drogi okazały baobab. Mijamy jednostkę wojskową, most na rzece.
Po półtorej godzinie znowu napotykamy czołgi na poboczach.
O 15 - postój w Shire - Africa hotel, gdzie zamawiam rewelacyjne soki owocowe (5 birr czyli niecałe 1,50zł! za jeden). Odpoczynek w cieniu parasola.
O 16 ruszamy dalej.
Napotykamy wielbłądy; budowa drogi - drogi budują Chińczycy(sic!) - gdzież tej nacji jeszcze nie ma!
O 18 docieramy do Axum - Africa hotel. Bardzo sympatycznie - jest gorąca woda (zatem luksus!), więc korzystamy i robimy pranie.
Kolacja - jem resztki prowiantu + meta beer.
Słychać komary.