Po za krótkiej (pobudka o 5.30 - straszna pora!) jak dla mnie nocy i po śniadaniu (standardowo - bułeczka, serek,sok, kawa, jogurt itp) ruszamy dalej.
Jedziemy przez góry Rif - surowe i ponure. Takież krajobrazy.
Po przeszło 2 godzinach jazdy docieramy do miasta Chefchaouen u podnóża gór Rif.
Miasto (a raczej medyna) wręcz filmowe - wąskie uliczki pnące się w górę, przytulone do siebie domostwa, schodki, stare bramy a na dodatek targ. Mnóstwo pachnącej zieleniny (głównie mięty) i sporo innych produktów.
Miasto ma swoją historię - założone z końcem XV w.zamieszkane było przez uchodźców z Andaluzji , a także Żydów. Z zabytków zachowany meczet z ośmiobocznym minaretem (XVw.) i kazba z XVII w.
Oczywiście spotykamy też - jak zwykle - chudzieńkie koty.
O 11. ruszamy w dalszą drogę.Po 1 1/2 godzinnej jeździe - godzinny postój na lunch w restauracji motelu (a jakże) Rif. Jem 1. harirę - bardzo mi odpowiada taka gęsta sycąca zupa. Espresso obowiązkowo.
Po drodze mijamy gaje oliwne, uprawy, a także opuncej, agawy.